Nastał poniedziałek, a wraz z nim otwarto apteki - można było zatem pójść kupić broń przeciwko buntującemu się żołądkowi, który wczoraj nie dość, ze ograniczył trochę naszą aktywność turystyczną, to jeszcze zmusił do przeleżenia paru godzin w łóżku... ale cóż, efekt przesilenia. Zresztą, w dawnych czasach ponoć uważano Węgry za początek Azji - może faktycznie coś w tym jest? :)
Naszą ucieczkę z miasta rozpoczęliśmy dziś od zakupu w starej hali dworcowej biletów do Visegradu - dawnej rezydencji króla w czasach średniowiecznych, miasteczka leżącego w Zakolu Dunaju - punkcie, w którym rzeka zmienia swój bieg z wschodniego na południowy. Na dworcu niespodzianka - na peronie stał słynny Orient Express! Na własne oczy mogliśmy obejrzeć skład Venice-Simplon Orient Express, który - jak się dowiedzieliśmy - miał właśnie postój w drodze z Paryża do Stambułu (lub odwrotnie - pewni nie jesteśmy).
Po dojeździe do Nagymaros i przeprawieniu się promem przez Dunaj stanęliśmy w Visegradzie. Wędrując przez uliczki dotarliśmy do wieży Salomona - fortyfikacji średniowiecznej z XIII wieku, skąd podziwialiśmy wijącą się w dole rzekę wśród zielonych wzgórz. Po drodze na wieżę minęliśmy renesansowy pałac królewski - niestety nie zwiedziliśmy go gdyż nie skojarzyliśmy, że dziś poniedziałek stąd większość muzeów jest zamknięta. Po zejściu z wieży mieliśmy śmiały plan wejścia na szczyt stromego wzgórza do ruin twierdzy - Visegrad Citadella, jednakże trasa okazała się zbyt długa, żeby przebyć ją pieszo. Popodziwialiśmy ją zatem skromnie z dołu.
Nacieszywszy się Zakolem Dunaju złapaliśmy autobus do Szentendre - miasteczka leżącego prawie, że na peryferiach Budapesztu. Centrum na prawdę urocze - wąskie brukowane uliczki z niziutkimi kolorowymi kamieniczkami, pełnych małych sklepików, głównie z pamiątkami. W zaułku rynku znaleźliśmy Muzeum Miniatur, wśród których były takie dzieła, jak karawana i piramida ze złota w uchu igielnym, rozegrana partia szachów umiejscowiona na łebku gwoździa, czy rodzinka jaskółek w gnieździe stworzonym z połowy ziarenka maku. Coś fantastycznego - oglądaliśmy to pod mikroskopem i zerkając na eksponaty w oryginalnym rozmiarze trudno było uwierzyć w taką dokładność detali.
W Szentendre spróbowaliśmy także tego, co bardzo polecali w przewodnikach, by skosztować właśnie tam - langoszy. Są to placki ziemniaczano-drożdżowe pieczone na głębokim oleju, podawane z wybranym dodatkiem: kwaśną śmietaną, żółtym serem, kapustą, szynką, kiełbasą czy różnymi kombinacjami powyższych. Całkiem smaczne - przygotujemy jak wrócimy. :)
Po lewej z kapustą w środku, po prawej z śmietaną i serem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz