wtorek, 7 września 2010

Wodny dzień

Dzień zaczęliśmy od udania się na dworzec. Zachęceni słońcem na niebie postanowiliśmy pojechać nad Balaton, do Siofok. Zapakowaliśmy do plecaków koc, kanapki, wino, a także stroje kąpielowe, z zamiarem zorganizowania sobie pikniku. Jednak po dojściu nad jezioro stwierdziliśmy, że już nie ma tak pięknego słońca tylko całe niebo jest spowite równiutko chmurami. -"No cóż, przynajmniej nie pada". I poszliśmy się rozejrzeć po miasteczku. Nurkując w lodówce sklepowej za lodami nagle zaczęło coś nam lecieć na plecy. I się rozpadało. Nie ostudziło to jednak naszego zapału na plażowanie. Przeszliśmy jeszcze kawałek, po czym wróciliśmy na pomost na który trafiliśmy na samym początku. W międzyczasie deszcz ustał Michu stwierdził, że mimo, że woda delikatnie powiedziawszy chłodnawa, to nie odpuścił, założył kąpielówki i udał się na kąpiel. Co prawda trwała ona może 2 minuty, zanurzył się cały. Olka za to podciągnęła nogawki i brodziła troszkę po kolana we wodzie. Szybkie winko na ławeczce i z powrotem na pociąg do Budapesztu, bo pada znowu i zimno jest. Do apartamentu weszliśmy dosłownie na moment, bo chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć do aquaparku, do którego całkiem sporo musieliśmy dojechać. Aquapark bardzo duży, mnóstwo atrakcji, bardzo ciekawych i rzadko spotykanych, różne rodzaje saun: parowe, rosyjskie, bio, podczerwone, lodowe, i kilka innych, ale niestety niektóre były nieczynne (za mały ruch w ciągu tygodnia). A wszystko to o dziwo niedrogo. Drogę powrotną mieliśmy trochę bardziej skomplikowaną. Dojechaliśmy do aquaparku autobusem 30, a jakie było nasze zaskoczenie jak po 2 stronie ulicy znaleźliśmy przystanek 126, bo tutaj autobusy mają różne trasy w różne strony. Zaczepiona pani wsiadająca do auta niestety nie wiedziała gdzie jest przystanek w drugą stronę, ale chciała nas podwieźć na pętlę skąd odjeżdża. Skończyło się na tym, że akurat przejeżdżał nasz autobus w drugą stronę i pani się dogadała z kierowcą coby nas pokierował gdzie i jak. Po przejechaniu jednego przystanku, kierowca wyszedł, ściągnął tablice z autobusu i zawiózł nas bezpośrednio, bez zatrzymywania się na linię metra (widocznie i tak zjeżdżał do zajezdni). To się nazywa taksówka! I to do tego za darmo (no prawie, odbiliśmy bilety, bo nie wiedzieliśmy, że kończy trasę) Teraz bardzo zmęczeni idziemy spać, bo się przewracamy, a jutro znowu intensywny dzień!

3 komentarze:

  1. okazuje się że można cały tydzień w Budapeszcie przeżywać przygody i w odróżnieniu od Poznania delektować się winkiem gdziekolwiek by się nie było a ponadto z wielką niecierpliwością czekamy na prezentowane wczoraj placki

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie mnie olśniło, że Wasz wyjazd dobiega końca. Niniejszym ogłaszam sprzeciw! Od jutra nie będzie wpisów????
    No to teraz dokąd się wybieracie???
    Proponuję zmianę nazwy bloga na Zapiski z podróży wszelakich i kontynuację wpisów podczas kolejnego wyjazdu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Plan jest, aby każdy kraj miał swego bloga własnego, a gdyby się okazało, że znów wybywamy do tego samego państwa... to wtedy kontynuować zapiski. :)
    A gdzie się teraz wybieramy - jeszcze nie wiemy. Póki co delektujemy się jeszcze wspomnieniami, a gdy te trochę przyblakną to nastawimy na nowo nasz kompas... :)

    OdpowiedzUsuń